Wstęp

Miłość do zwierząt towarzyszyła mi od zawsze. Nie było takiego okresu w moim życiu, abym nie miała ani jednego zwierzęcego towarzysza. Z futrem, piórami, czy łuskami – nie było różnicy. Uwielbiałam wszystkie. Pamiętam, że kiedy byłam małą dziewczynką i kot pożarł mojego ostatniego ptaka, tata oznajmił, że już nigdy mi żadnego zwierzaka nie kupi, a najbliższy sklep zoologiczny w tamtym okresie oddalony był od mojego miasta o 70 km. Cóż mi pozostawało? Poszłam do garażu i złapałam mysz, którą z dumą hodowałam przez całą zimę i wypuściłam dopiero wiosną. Oczywiście, rodzice w tym czasie próbowali przekupić mnie wizją najpiękniejszych papug jakie tylko można by dostać... pozostałam nieugięta. Póki trwała zima, mysz była ze mną. Później wróciła na wolność.

Jednak jak rozpoczęła się moja przygoda z kurami i całą resztą ptasiej familii? Córka miała konia, dla którego zabrała mój garaż i przerobiła na stajnie. Musiałam więc jeździć na wieś po siano i owies. Któregoś razu zaproponowano mi kury. Były prześliczne (mieszańce chyba wszystkich istniejących ras!), a wizja własnych, domowych jajek także kusiła. Odgrodziłam część ogródka, postawiłam kurnik i nabyłam moje pierwsze kury i koguty. Zadowolona co ranek chodziłam i zbierałam plony, które zazwyczaj jeszcze tego samego dnia lądowały na talerzu. Decyzja o kupnie następnych pierzastych narastała we mnie z dnia na dzień i tylko kwestią czasu pozostawało, kiedy postanowię rozbudować swój ptasi inwentarz. Jednak tym razem postawiłam już na konkretną rasę, którą można będzie hodować nie tylko dla śniadań. Padło na Brahmy, a później? Później już poleciało. Od kurnika do kurnika. Od rasy do rasy. Przyszedł czas na kurzy związek, wystawy, pilne studiowanie książek i zdobywanie uprawnień sędziego. Na dzień dzisiejszy, kury stanowią istotną część mojego życia, wręcz nieodłączną. Wpadłam jak przysłowiowa śliwka w kompot i nie wygląda na to, abym miała się wydostać. W kurzym świecie utknęłam po same uszy i co więcej, bardzo mi się to podoba! :)